Taneczne dwa lata – we must go deeper

To już drugi rok magicznej przygody. Przyniósł on naturalnie jeszcze więcej nowych doświadczeń, a ja utwierdziłem się dalej w przekonaniu, że taniec jest bardziej stylem życia niż prozaiczną czynnością. Od czego by tu zacząć… Może od początku?

To był maj pachniała Saska Kępa

Oczarowany magią Salsation® dołączyłem do (jak się później okazało serio) szalonej grupy Pauliny Paoli Szulborskiej. Jej energia jest niesamowita, nie mam zielonego pojęcia skąd ją wysysa, ale działa to tylko na plus dla kursantów. Wpadłem jakby nigdy nic do siłowni Atleta, Pani z recepcji już mnie chciała oprowadzać po maszyneriach… a tu niespodziankę jej sprawiłem oznajmiając że przybyłem potańczyć. Z jednej strony takie pozytywne reakcje zawsze są miłe, z drugiej strony stereotyp tańczącego mężczyzny, zwłaszcza solo dalej ma się dobrze. Nie dbałem już wtedy o to że byłem jedynym facetem, po prostu dobrze się bawiąc, chwytając każdą chwilę na parkiecie. Uczestnicząc w ponad 10 nagrywkach stopniowo przestałem się obawiać kamery, ciesząc się tak samo tańcem jak bez oka obiektywu. Jak to określił jeden znajomy z zajęć (pozdro Bartek!) przekroczyłem magiczną barierę wstydu przed oglądaniem samego siebie – to na plus.


Wakacje pomimo przerwy w pracach szkół tańca nie okazały się przerwą od tańca w ogóle. Salsation w Atlecie trwało w najlepsze dalej, ba za sprawą inicjatywy Paoli powstały sobotnie zajęcia #teampower, gdzie również wyciskaliśmy na parkiecie siódme poty. Popadały się również potańcówki pod gołym niebem na Młynowej, warsztaty Salsation czy nawet pokaz również Salsation w ścisłym centrum Białegostoku – którego, o ironio, nikt nie nagrał.

Pokaz cha-chy

Końcówkę sezonu 2016/2017 spędziłem przygotowując się do pokazu z grupy tańca towarzyskiego – na ruszt poszła cha-cha. Pierwsze koty za płoty tańca w parze – czekały na małą rewolucję, która miała nadejść już tamtej jesieni.

Białystok tańczy

Przyszedł listopad, a z nim wielki taneczny maraton Białystok Tańczy. Była to możliwość wzięcia udziału w wielu warsztatach oraz zatańczenia na wielkiej hali sportowej Uniwersytetu w Białymstoku. Dla samego poczucia klimatu ogromnego maratonu warto było tam być. Tony Stone, główna gwiazda wydarzenia powiedział:

,,Niezależnie od poziomu, bawcie się dobrze, cieszcie się tą chwilą – przecież po to tańczymy”.

To był również dzień w którym pokonałem samego siebie, tańcząc bity dzień – od rana na warsztatach, na maratonie kończąc. Licznik na krokomierzu wybił 15000 – wartość której nigdy przedtem nie widziałem. Jednak to nie cyferki były istotne – moje ciało przekazało mi małą informację do mózgu (achievement complete!), maraton w kościach czułem jeszcze dobre parę dni.

#StudiujSalsę#

Za sprawą zaproszenia od koleżanki (Karola – high five!) pojawiłem się na pierwszych zajęciach salsy kubańskiej w ramach uczelnianego projektu. Salsa okazała się zupełnie innym doświadczeniem tańca w parze, którego frajda uzależniła prawie setkę osób uczestniczących w #StudiujSalsę#. Nie zrozumcie mnie źle, przygoda z tańcem towarzyskim była fajnym i istotnym początkiem moich tańców w ogóle, ale chowała się w stosunku do tego co spotkałem tutaj. Co więcej – projekt #StudiujSalsę# nie kończy się po opuszczeniu sali treningowej – na przestrzeni pół roku zorganizowaliśmy dwie prawdziwie kubańskie imprezy, spontaniczne tańce w terenie, maraton ruedowy w centrum – oj działo się!


Na bieżąco organizujemy praktisy w białostockim Czarnym Rynku, gdzie nieco luźniej niż na zajęciach każdy może przyjść poćwiczyć, a jeśli nie tańczył zobaczyć z czym to się je. W pół roku utworzyliśmy świetnie zorganizowaną społeczność pozytywnie zakręconych ludzi zakochanych po brzegi w salsie. To wszystko za sprawą jednego człowieka – Radka Piątka, który wpadł na pomysł aby w przystępny sposób nauczyć białostoczan salsy. Wielki szacunek za pracę i serce jakie włożył w to aby krok po kroku wprowadzić nas w świat tego pięknego tańca.

Reggeaton

Za sprawą Radka powróciłem również do jego drugiego projektu, który z powodów zdrowotnych musiałem ponad rok temu przerwać. Reggaeton, bo o nim mowa, od samego początku wydawał się dla mnie niesamowitym challengem… i tak pozostało po dziś dzień.  Jego ujarzmianie strasznie mozolnie mi idzie, ale konsekwentnie krok po kroku próbuje – i są tego efekty na nagraniach dające nadzieje na lepsze jutro. Punktem kulminacyjnym zajęć reggeatonu był pokaz w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Emocje, przygotowania, wystąpienie i stres z nim związany – był to niesamowity pakiet przygód które warto było przeżyć.

Nie chciałem aby pół roku które spędziłem na zajęciach, wyciskając siódme poty, nieraz mając po prostu dość poszły na marne. Tym bardziej kiedy dowiedziałem się o możliwości wystąpienia, chciałem udowodnić sobie, że potrafię. Tak – pół sezonu z reggaetonem był czasem, w którym pokonałem samego siebie.

,,Jak pokonasz samego siebie, to już ci nikt nie stanie na drodze.”

Tak bardzo trafne są słowa Jacka Walkiewicza. Tak jak pierwszy rok mojej tanecznej przygody był swoistym “powąchaniem” tematu, tak rok drugi był przepełniony szlifowaniem tanecznej duszy, która przez lata gdzieś siedziała we mnie uśpiona. Poznaniem wierzchołka góry lodowej tej niesamowitej pasji i niekończących się możliwości. Uświadomieniem sobie, że życie to są chwilę i warto czerpać radość z każdej drobnostki. Kochani, co tu więcej gadać, let’s dance!