Warcraft Fanfiction – ,,Stacja Warszawa”
Garrosh Hellscream, po strąceniu przez przeciwników do tajemniczego portalu, stracił przytomność. Utrata ta podobna była do tej po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, jednak to niesamowita siła towarzysząca przejściu przez magiczny portal odebrała świadomość potężnemu orkowi. Parę, lub paręnaście godzin później energia zaczęła ponownie wstępować w ciało błędnego wodza Hordy. Garrosh podniósł się i po chwili rozejrzał wokół.
– Do licha, gdzie ja jestem? – Zamruczał pod nosem do siebie. – Ostatnią rzecz jaką pamiętał były krzyki Orków, skandujących do pozbycia się Hellscreama z tronu.
Okolica była co najmniej obca, asfaltowe ścieżki i budynki ze szkła w żaden sposób nie przypominały tych, które widział na co dzień w Orgrimmar. Nie kojarzył ich także z najazdów na fortece Stormwind, ani jakiegokolwiek miejsca jakie dotąd widział. Oznaczać to mogło tylko jedno – nie znajdował się obecnie w Azeroth.
Świtało, a Garrosh siedząc na drewnianej ławce odczytał z pobliskiej tabliczki, iż jest obecnie w parku Akcji „Burza”.
– Jestem głodny. – Pomyślał w duchu. – Muszę coś zjeść.
Podniósł swoje potężne orkowe ciało i wybrał się jedną z tutejszych alejek, prowadzących do wyjścia z parku. Mimo iż pora wskazywałaby na pojawienie się kogokolwiek na jego drodze, nie spotkał jak dotąd nikogo. Podążał dalej, jego żołądek burczał tak mocno, że zatłukłby konia z kopytami gołymi rękami, byle tylko pozbyć się okropnego głodu. Tak czy siak musiałby obyć się bez broni, ponieważ nie miał żadnej przy sobie. Dotarł na większą ulicę, gdzie zobaczył kolejne dziwne anomalie, powozy bez koni, które z niesamowitą prędkością pędziły przed siebie. Po chodnikach spacerowały różne postacie, niektóre wyglądające znajomo. Rozróżnił taurenów, pandarenów oraz dwie urocze elfki, na które zawieszał oko przez parę dobrych chwil.
– Pora dowiedzieć się, gdzie jestem i co tu do diaska się dzieję. – Powiedział sobie w myślach. Podbiegł do najbliżej znajdującego się pandarena.
– Pandarenie, powiedz mi, gdzie się obecnie znajdujemy i dlaczego nie jest to Azeroth? – zapytał stanowczo Hellscream.
– Warszawa Mokotów. – Odpowiedział spokojnie, jak na pandarena przystało. – Co, długo się balowało? – Zapytał z uśmieszkiem. – Czym jest Azeroth?
– Miejscem z którego pochodzę… więc do diaska gdzie jestem?!? – krzyknął Garrosh.
– Na małej planecie którą zwykli nazywać Ziemią, w kraju który zwykli nazywać Polską. – odpowiedział dyplomatycznie pandaren. – Kolega z oddziału zamkniętego? – zapytał z ironią.
– Jestem Garrosh Hellscream, władca Hordy, a wkrótce całego Azeroth. – odparł dumnie.
– Tak, tak, tak, dobrze, może i jesteś. – odpowiedział bez przejęcia. – Chcesz jeszcze czegoś się dowiedzieć? Śpieszę się do pracy.
– Gdzie znajdę coś do jedzenia? Czuję się jakbym nie jadł chyba z miesiąc.
– Polecam restaurację Sowa & Przyjaciele, to dosłownie paręnaście kroków stąd. – pandaren wskazał kierunek.
– A więc tam się udam. Bywaj pandarenie! – odpowiedział życzliwie.
– Miłego dnia!
Fakt iż Garrosh znajdował się kompletnie w obcym świecie, którego jak dotąd w żaden sposób nie zrozumiał, sprawił że nie zachowywał się jak na co dzień, bestialsko, jak to Garrosh. Wstąpiła w niego nutka strachu, myśl, że nie będzie w stanie wrócić do Azeroth, by dalej tworzyć swoją Nową Hordę, że zostanie w tej dziwnej Warszawie, że będzie musiał podporządkować się komuś mimo własnej woli.
Przebył paręnaście kroków i ujrzał szyld z napisem „Sowa & Przyjaciele”. Wszedł kulturalnie do środka, jako że był poranek niewiele osób kręciło się wewnątrz. Kelnerzy leniwie krzątali się przy kasie, w tle spokojnie pogrywała sobie piosenka Lady Pank – Stacja Warszawa. Garroshowi rzucił się w oczy ork siedzący samotnie w rogu lokalu, wyglądał bardzo znajomo, niemniej nie mógł skojarzyć, kto to był. Po chwili poczuł że jego serce zaczęło stukać jak szalone. Stanął jak wryty nie mogąc się ocknąć. To był jego ojciec, Grommash Hellscream we własnej osobie.
– To niemożliwe. – Myśli Garrosha zaczęły pędzić po wspomnieniach, wspólnych walkach u boku ojca i jego nagłej śmierci. Grommash w prawdziwym Azeroth nie żył już od prawie pięciu dekad. Potwierdzało to tylko, że świat w którym znajdował się obecnie ork, był jakimś totalnym obłędem. Ojciec Garrosha zauważył syna i przez krótką chwilę wymieniali spojrzenia.
– GARROSH?!? – wykrzyknął Grommash, aż przechodzący kelner wystraszył się, upuszczając tacę z talerzami. – To naprawdę ty?
– Tak tato… Co się tutaj dzieję? – spytał nieco przerażony.
Ojciec z synem wymienili przyjacielskie uściski, wyglądali jak dwóch starych znajomych, którzy nie widzieli się parę ładnych lat. Usiedli przy stoliku.
– Wszystko Ci opowiem. – skwitował ojciec. – Kelner! – zawołał. – Whiskey dla mnie i dla tego orka! Na mój koszt!
– Jestem strasznie głodny… Zamów jeszcze dla mnie, hmm… – Garrosh kartkował menu, które znajdowało się na stole. – Golonkę, soczystą golonkę szefa!
– Kelner! – zawołał ponownie Grom. – Golonkę szefa raz!
– Golonka raz, będzie dosłownie za 10 minut. – Zanotował na karteczce zamówienie. Chwilę później przyniósł trunek. Grom rozlał sobie i synowi pełne szklanice. Wzięli po łyku.
– A więc co się tutaj dzieję? – zapytał Garrosh.
– Widzisz… W świecie w którym obecnie się znajdujemy równowaga pomiędzy Przypadkiem a Historią została zachwiana. Stało się to dość dawno temu w nieznanych okolicznościach. Ziemia, na której jesteśmy była zamieszkiwana kiedyś wyłącznie przez ludzi. I nie byli to ludzie tacy, z którymi walczyłeś w Stormwind. Ci ludzie byli kompletnie inni. – pociągnął kolejny łyk trunku. – W pogoni za rozwojem, budowali coraz więcej fabryk, przez co niszczyli środowisko, zabijali siebie coraz częściej bez powodu i koniec końców doprowadzili do upadku swojego gatunku.
– A więc kto tu teraz mieszka? – zapytał zaciekawiony syn Groma. Kelner, który de facto był elegancko ubranym pandarenem, przyniósł zamówiony obiad. Garrosh wziął się za posiłek, a jego ojciec kontynuował.
– Obecnie na Ziemi znajdziesz między innymi przedstawicieli ras tych, które spotkałeś w Azeroth oraz ich różne mieszanki. Dziwne mieszanki. Przerośnięte gnomy, Taureni metrowej wysokości, wszystko jest tu możliwe. Cały ten kraj kontroluje tajemniczy rząd, który jest pozostałością bo poprzednich mieszkańcach Ziemi. Nikt nie zajmuje się rabowaniem, wszyscy mają uczciwą pracę: składają telewizory, piszą dla gazet, sprzątają ulicę. Ja sam rozdaję ulotki na Dworcu Centralnym. Wyobrażasz sobie by wódz Hordy roznosił ulotki? Wszyscy podporządkowują się systemowi, a tych którzy nie mają na to ochoty srogo karzą. Nie mam wyboru. Ludzie pozostawili po sobie tutaj tory i pociągi, podobne do tych, które tworzą Gobliny, tylko że te są znacznie potężniejsze, znacznie szybsze. „Dziwny jest ten świat” śpiewał tu kiedyś pewien artysta w piosence i muszę się z nim zgodzić.
– Garrosh kończył już swój posiłek. Poczuł zdecydowaną ulgę po ugaszeniu głodu.
– Ojcze na razie nie jestem w stanie tego pojąć, niemniej ja mam Tobie też coś do przekazania. Nie są to dobre wieści. – Popił whiskey. – To, co obecnie dzieję się w Hordzie woła o pomstę do nieba. Moi podwładni zaczęli współpracować z przymierzem, głównie przez łapówki za które są w stanie zrobić wszystko. Pragną zdjąć mnie ze stołka, skandują hasła „wolność, pokój, zjednoczone Azeroth”. Nie o taką Hordę walczyliśmy.
– A więc Horda chce iść ramię w ramię z Przymierzem? – spytał Grom z niedowierzaniem.
– Tak, jest to przykra prawda. Tłumaczą to nadchodzącym kryzysem gospodarczym, chcą połączyć wszystkie państwa Azeroth w jedno wielkie. – powiedział w smutku. – Niewielu podwładnych zechciało pozostać przy mnie, wszyscy pragną powołania „Unii Azerockiej”.
– Dziwny jest ten świat. – odparł Grommash. – Wypijmy jeszcze.
Kolejna szklanice trunków lądowały w gardłach przepełnionych nostalgią orków. Rozmawiali jeszcze tak dość długo, Grom opowiadał o życiu na Ziemi, Garrosh wspominał stare dobre czasy polowań z ojcem. W międzyczasie kelner donosił kolejne buletki trunków, a Grom coraz to płacił za wszystko zbliżeniową kartą Goblin Banku. Wraz z wypitymi trunkami Garroshowi zaczął urywać się film, aż w końcu kompletnie stracił przytomność. Było to mniej więcej między dziesiątą buletką whiskey, a świeżo rozpoczętym Johnie-Walkerem. Kilka tyknięć zegara później, Garrosh otrząsnął się w swoim łóżku, w Orgrimmar.
– CO TO BYŁOOOO?!? – wyskoczył z łóżka jak z katapulty, po czym znowu położył się spać.
Cała ta przygoda okazała się snem.