Król Lew powrócił. Kochaj albo odejdź.

Mamy rozmach na odświeżanie różnych marek, co nie? Odnowione albumy muzyczne, remastery, remake’i, reboot’y. Od pojawienia się pierwszych doniesień o odnowieniu klasycznej bajki z dzieciństwa, dla większości osób urodzonych w latach 90′ serca zaczęły bić szybciej. W dniu premiery, rok po pierwszych trailerach wybrałem się na “Króla Lwa”. Oto co musisz wiedzieć przed wybraniem się do kina.

To nie jest film dla dzieci

Już po zwiastunach to czułem. Wycięte zostało sporo elementów typowo dziecięcych, które bawiły mnie jako 8 latka. Na sali było pełno rodziców z dziećmi, delikatny chichot było słychać w jednej scenie. Tak, to zdecydowanie nie było ich udane wyjście do kina. Zwierzęta zostały stworzone do bólu realistycznie, na tyle że z mordek wycięto totalnie emocje. Bardziej przypominały National Geography, z ruchomą do mowy paszczą niż bajkę sprzed lat. Totalny brak mimiki. Pomimo iż polski dubbing próbował dorzucić emocje w formie dźwięku, całościowo zostało to rozmyte. Film nie próbuje być bajką, a chęcią przywołania nostalgii widza, który oglądał Króla Lwa ponad dwie dekady temu.

Powyższego paździerza na szczęście w filmie nie uświadczycie.

Nie bójcie się polskiego dubbingu

Nie próbuje być on na siłę “dzisiejszy”. Piosenki w większości są z wypuszczonej sprzed paru lat, odświeżonej z kurzu klasycznej wersji na DVD. Widząc cover “Miłość rośnie wokół nas” od DisneyPolskaVEVO na YouTube złapałem się za głowę. Na szczęście w filmie usłyszeliśmy wersję klasyczną, jedynie z innymi głosami – i tak większość piosenek została “odkurzona”. Wiktor Zborowski w roli Mufasy dalej robi robotę. Miałem ciary, serio. Głosy Timona i Pumby wydają się być okej. Nie zrozumcie mnie źle, ale nie po śpiewającego Stuhra przyszedłem do kina. Przymknijcie na nich oko.

Żenujące żarty (których pełno w dzisiejszych kinowych bajkach) zostały ograniczone do minimum. Film ewidentnie nie chciał mnie na siłę rozbawiać. W planach miał raczej przybliżyć się do Hamleta, na którym scenariusz Króla Lwa bazuje.

Remake, nie remaster

Nie wszystko zostało odwzorowane 1:1 w stosunku do oryginału. Brakuje części scen, część została zmodyfikowana. Jak wspomniałem przy dubbingu – dialogi brzmią zdecydowanie doroślej. Co do oprawy graficznej, jest dobrze, jest bardzo dobrze. Nie wiem i nie chce wiedzieć jaka moc obliczeniowa to renderowała. Całość prezentuje się ultra realistycznie. Na tyle realistycznie, że pomiędzy młodym Simbą i Nalą różnice są minimalne – w tle można było mieć problem z ich odróżnieniem. Czy to dobrze? Jeśli jako twórcy idziemy w pełny realizm, jest to okej. Małe słodziaszne zwierzaki aż tak bardzo się nie różnią.

Czy powinnaś pójść na nowego Króla Lwa?

Tak, jest tylko jedna sprawa. Zabierz śmiało do kina żonę, kochankę, chłopaka, dziewczynę. Dzieci zostawcie w domu, puścicie im potem na telewizorze klasyczną wersję. W filmie brak jest zawodu “teraźniejszym” kinem. Jest on może nie zajebistym, ale dobrym odświeżeniem nostalgicznych wspomnień z lat dzieciństwa osób, które urodziły się w okolicach lat 90′.

Errata

Wczoraj byłem na wersji angielskiej:
– To że jest ultra realizm to wiedziałem. Dopatrzyłem się jeszcze więcej szczegółów niż mi się wydawało za pierwszym razem, dyszenie u Simby połączone z przerażeniem po śmierci Mufasy, sierść na deszczu idealne refleksy na wodzie łoooo.
– Jeżeli nie macie problemów z angielskim, idźcie darujcie sobie polski dubbing. Miażdży totalnie, Skaza brzmi jak futrzany Hitler, Rafiki serio jak starzec (a nie tylko starszy Sturh), nawet Pumba śmieje się jak prawdziwy kawał świni. Mamy sentyment do Zborowskiego ale całościowo bezdyskusyjnie angielska wersja jest sztosem.