Dlaczego “kluby” są do dupy?
Ludzie jedzą fastfoodowe żarcie, tworzą ‘fastfoodowe’ relacje na jedną noc, bawią się na ‘fastfoodowych’ imprezach w klubach. Brud, smród, patologia… A nie wróć, to mój pokój. Jest jakaś magia w klubowym życiu, chyba najbardziej mainstreamowym imprezowaniu ever. Czy jest coś w niej złego, czy w jakimkolwiek stopniu przypomina ona mój pokój?
Piątek. Wracam po pracy, spędzam chwilę lub dwie przy plejaku. Cholera, już wieczór, pora się szykować. Kwadrans później cisnę na autobus. Godzinę później walę już shoty z Michałem w jakimś podrzędnym pubie. Duszno i gwarno tu, coraz ktoś piłuje mordę ponad skalę. Po trzecim uderzeniu czystej już mi to nie przeszkadza. Zdajemy sobie sprawę, że ekipa nawaliła i tego wieczoru radzimy na własną rękę. Lecimy do klubu. Jest 23cia, a po drodze spotykamy już ‘gotowych’ przechodniów. Gotowych to mało powiedziane. Oni są już w stanie w jakim powinni się znajdować jakieś 5 godzin później. Docieramy do celu, wydłubuje bez ładu i składu z portfela dychę na wejściówkę. Wchodzimy, na parkiecie jest dość luźno.
Michał się wyraźnie dystansuje, siadając przy jednym ze stolików: „jeszcze nie moja pora”. Ja mam to gdzieś, wychodzę na parkiet, delikatnie przymykam oczy… i łączę się z muzyką. Chyba jakiś gołąb usiadł na linii, connection error. Jakby muzyka nie ta. Dwa shoty później połączenie ustanowiono. Oj jeszcze trzy lata temu był to taniec w stylu Micheal Jackson z rentą, nie porywał nawet mnie samego. Teraz, z ociupinkę większą świadomością ciała sam sobie przybiłem piątkę po trzech piosenkach. Gdzieś po parkiecie tańczą patusy z piwem w ręku. Niżej można tylko upaść słuchając polskiego rapu. Przyłączam się do grupki znajomych obok. Nie przepadam na nim w dzień, ale w tym stanie to bez znaczenia. Ze swoimi to zawsze inaczej.
Czy wyrwę tego wieczora jakąś białogłową do tańca? Tańcząc w parze na zupełnie innych zasadach, na zupełnie innym, bachatowym gruncie, nawet nie wiem jak się za to zabierać. Dzisiaj zatem urlop od prowadzenia partnerek, dziś prowadzę przede wszystkim siebie. Michał ma wyraźnie odmienny pomysł na tą noc. Idąc tropem randomowego Oskarka, wyrywa randomową pannicę. Idzie mu trochę jak wujkowi na weselu – nie najlepiej, ale jako tako. Dziewczyna nie może się powstrzymać, entuzjazm dosłownie rozlewa się po jej twarzy. Tak bardzo, że po chwili daje nogę do Oskarka. Ten piosenkę później się z nią przylizał. Dostrzegam jeszcze kilku ‘Michałów’ i ‘Oskarków’ na tej imprezie, niektórym idzie lepiej, innym gorzej. Chwila przerwy, schodzę z parkietu odsapnąć. Obserwuje małpie gody z politowaniem, ‘normickie’ tańce w parze to jakaś komedia. Bez ładu i składu, chwilami przypominają orgie. Czy powinny się zaczynać już tutaj? Nie wiem. Widząc jednak zupełnie inne wartości w tańcu niż te, które sam wyznaje czuje się dziwnie.
Widać jak na dłoni który i która przybyli dziś w nadziei na szybki numer, kto wychillować a kto po prostu schlać się. Wracam tańczyć, leci „Do zakochania jeden krok”, zresztą dzisiaj większość to polskie klasyki. Czuje flow, czuje muzykę, żyję chwilą, pozostali w klubie chyba też. Na bis wszyscy śpiewają. Czuje w środku jak mi się software resetuje – chyba po to tu większość przychodzi, co nie? Tak, warto było się tu dzisiaj zjawić.
Dochodzi trzecia godzina, parkiet pustoszeje. Że też nikt nikomu w tę noc w mordę nie dał. Na wyjście pije jeszcze jednego rozchodniaczka. Żegnam się z umiarkowanie zadowolonym Michałem, odnoszę wrażenie jakoby nie spodobała mu się do końca ta noc. Zmęczony tańcami, upojony alkoholem próbuje złapać ubera, zawsze to taniej. Nosz kurwa, nikt teraz nie jeździ? Zły dzwonie na korpo, inwestycja rzędu hajsu przepuszczonego w klubie jeszcze mnie czeka. Dojeżdża złotówa, w drodze narzeka, bo to wie pan Uber=hiv i inne wymysły, żyletki zbyt drogie, drogi zbyt wąskie, rząd nas okrada. W tym stanie już nawet nie chciało mi się wykłócać. Jestem już w domu, padam na łóżko. Z klubów to jednak beka jest.