Strach przed śmiercią – mój najdłużej wyczekiwany wyrok
Różne odwiedzane przez nas miejsca rozbudzają w nas różne uczucia. Przywołują wspomnienia, historie, które przeżyliśmy, ludzi których poznaliśmy. Do niektórych powracamy z chęcią, “to coś” nas wciąż do nich ciągnie, inne odwiedzamy bez większego zastanowienia, jeszcze inne omijamy szerokim łukiem. Centrum onkologii, które przyszło mi się odwiedzić przyprawiło mnie o ciarki, myśl: “Obym nigdy więcej tu nie wrócił”.
Ostatnia podróż
3 rano, pobudka. Ogarniam się, pakuje w auto, ruszam w drogę. W połowie drogi już świta. Jacie, będzie dziś pogoda. Po przeszło 200 kilometrach i godzinie w korku przy wlocie do stolicy docieram na miejsce zdarzenia. Moim oczom ukazuje się budynek starszy ode mnie ze dwa razy. Chyba dawno nie robili elewacji. Wchodzę, do specjalnego wejścia, wszak zarejestrować się trzeba.
W środku wyczuwam jakąś ponurą aurę, coś jest po prostu nie tak. Ręce mi drżą, serce wbiło na wyższe obroty. Zwariowałem jak pies u weterynarza. Biorę numerek, siadam i czekam aż wybije moja liczba. Dobra, po formalnościach, padło sakramentalne: siądź pan pod pokojem 30 i czekaj na swoją kolej. Trafiam na miejsce, siadam wyłapując w ostatniej chwili wolną miejscówkę. Patrzę po twarzach ludzi: w żadnej nie było ani krzty uśmiechu, ani ziarna nadziei. Widzę odrapane ściany, pomimo kiepskiego węchu czuje ten charakterystyczny smrodek.
A co będzie ze mną?
Dość sporą drogę sam przeszedłem: nagłe wykrycie potwora, przeszło miesiąc diagnoz, pierdyliard badań i w końcu operacja. Przez te gówno trzeba przebrnąć aby zrozumieć. Jednak pomimo iż przygoda niby się skończyła, to nie był jeszcze jej koniec. Czekałem na wyrok, właściwy miał zapaść tego dnia. Czy pójdzie wszystko dobrze, czy może jednak potwór we mnie pozostał? Rozejrzałem się znowu po poczekalni. Dziesiątki twarzy przepełnionych smutkiem. Każda z nich to historia pełna obaw, oczekiwania, płaczu. Nieprzespanych nocy w oczekiwaniu na tą jedną magiczną informację: czy potwór odszedł już w zapomnienie? Czy będzie dalej mnie straszył?
Patrząc na tych ludzi wokół mnie nabrałem odrobinę spokoju. Każdy z nich przeżywa w zasadzie to samo, co ja. Jednak wciąż bałem się, co będzie ze mną. Mija godzina, druga, trzecia… Łeb mi się lansuje od klikania w smartphona. Wyszedłem na zewnątrz złapać powietrza. Gdybym palił, zajarałbym szluga. Krótki spacer, dobra dość przerwy, zaraz moja kolej. Ależ mnie łeb napieprza od tego dnia.
Jest, słyszę swoje nazwisko. Wchodzę do gabinetu, puls leci w górę, ręce drżą. Lekarz na dzień dobry uścisnął mi dłoń. W porządku z niego gość. Słyszę dobrą nowinę, dostaję świstek… I tyle. 6h w kolejce dla 3 minut wizyty. Dla takiej wiadomości było warto. Wychodzę, pakuje zadek w auto. Czuje niesamowite zmęczenie, nie tylko ciała, ale i ducha. Opuszczam stolicę, pozytywna wiadomość jeszcze dalej do mnie nie dotarła.
Są takie miejsca, po których odwiedzeniu mówimy sobie jedno: Obym nigdy tu nie wrócił. Rozbudzają w nas tyle negatywnych emocji, że po pojawieniu się w nich marzymy tylko o tym, aby je opuścić. Centrum grozy jest jednym z takich miejsc.